Klaus.cz






Hlavní strana » Polskie Strony » Chodziło mu o Polskę


Chodziło mu o Polskę

Polskie Strony, 26. 4. 2013

W sobotę 10 kwietnia 2010 r. w godzinach przedpołudniowych jechałem do praskiej katedry św. Wita na mszę inauguracyjną z okazji objęcia przez Dominika Dukę stanowiska arcybiskupa praskiego. Starannie przygotowywałem swoje wystąpienie, które miałem tam wygłosić, ponieważ bardzo szanuję - dziś już kardynała - Dominika Dukę i cieszyłem się, że tę niezwykle ważną funkcję wreszcie obejmie osoba, która może wnieść do czeskiego Kościoła katolickiego zupełnie nowy, ludzki wymiar i ludzką twarz, czego 0 poprzednim praskim arcybiskupie nie można było powiedzieć. Wierzyłem w jego mądrość, otwartość 1 polityczną obiektywność.

Wierzyłem, że jego mianowanie na to stanowisko zakończy 20-letni okres jawnego zaangażowania na rzecz jednej opcji politycznej w naszym kraju. Wierzyłem, że dojdzie do ideowego zbliżenia arcybiskupa praskiego (i czeskiego piymasa) z odważnymi poglądami papieża Benedykta XVI, że również u nas Kościół stanie się aktywnym oraz przyjaznym uczestnikiem tak potrzebnego dialogu społecznego. Starałem się to podkreślić w swoim wystąpieniu, które miało zabrzmieć przy okazji tego uroczystego wydarzenia.

Kiedy podjeżdżałem pod katedrę, otrzymałem informację, że samolot polskiego prezydenta miał jakieś kłopoty podczas lądowania w Smoleńsku. Następne dwie godziny siedziałem w katedrze w pierwszym rzędzie, miałem nadzieję, że chodziło tylko o „kłopoty", i chyba jako jedyny stale spoglądałem na swój telefon komórkowy. Podczas mszy nadeszła przerażająca wiadomość potwierdzająca tragiczną katastrofę, a ja zbiegiem okoliczności miałem właśnie w tej chwili rozpocząć przemówienie. Nie chciałem zniweczyć uroczystej, tak oczekiwanej inauguracji, wygłosiłem przygotowane przemówienie, a o tragicznym wypadku polskiego prezydenta jedynie krótko wspomniałem. Może to wtedy była decyzja właściwa, choć bezradna. Z nikim się w tej chwili nie mogłem skontaktować i naradzić.

Mówca poruszający tłumy

Podobną sytuację przeżyłem w grudniu ubiegłego roku, kiedy w trakcie charaktelyzacji przed rozpoczęciem politycznego talk-show w telewizji Prima otrzymałem od swojej ochrony - chyba jako pierwszy - smutną wiadomość o śmierci Vaclava Havla. Nie chciałem, by rodzina czy zwolennicy byłego prezydenta zarzucali mi, że pragnąłem jako pierwszy przekazać tę informację publiczności, i dlatego również wtedy nic nie powiedziałem. Może i w tym przypadku była to właściwa decyzja, choć przez to informację o śmierci Vaclava Havla pozwoliłem ogłosić osobie, która na to w ogóle nie zasłużyła - Vaclavovi Moravcovi.

Tragiczny wypadek lotniczy i śmierć człowieka, którego uważałem za swojego przyjaciela (a w światowej polityce ich zbyt wielu nie miałem i nie mam), uderzyły we mnie jak grom z jasnego nieba. Była i jest to ogromna strata dla Polski, dla Europy, dla postkomunistycznego świata Europy Środkowo- Wschodniej, dla Republiki Czeskiej, dla mnie i mojej żony. Dla wszystkich nas, którzy znaliśmy i lubiliśmy Lecha Kaczyńskiego, jego żonę oraz współpracowników (którzy zginęli razem z nim). W samolocie przebywało z nim kilkadziesiąt osób, które ja i wielu moich współpracowników z Kancelarii Prezydenta mieliśmy okazję poznać osobiście w czasie kilku lat bliskiej współpracy.

Bardzo mnie złoszczą nieustannie powracające teorie spiskowe na temat przyczyn wypadku samolotu w Smoleńsku. Nie potrafię sobie wyobrazić, by strona rosyjska mogła mieć jakikolwiek interes w tym, by do czegoś takiego doszło. A już w ogóle, żeby to ktoś zorganizował. To, że mogło to być ryzykowne lądowanie w złych warunkach atmosferycznych, jest chyba prawdą. To, że pilot mógł być nakłaniany do tego, by próbował lądować, umiem sobie wyobrazić, ale nic innego. Argumentacji bym sobie nie ułatwiał również zrzucaniem winy na jakość rosyjskiego samolotu Tupolew.

Sądzę, że wszystkie te „teorie" bardziej niż rzeczywisty ból spowodowany stratą tego wyjątkowego człowieka (i jego najbliższych) odzwierciedlają - w dużej mierze uzasadnioną - złość z powodu prawie pół wieku trwającego komunizmu w Europie Środkowej i Wschodniej oraz ogólne niepogodzenie się z obecnym istnieniem Rosji - względnie funkcjonującej i ponownie pokazującej pewność siebie - ze strony wielu osób, które swoje życie spędziły w krajach satelickich komunistycznego oraz imperialistycznego Związku Radzieckiego. Ich życie zostało w sposób zasadniczy ukształtowane przez komunizm, któiy był niewątpliwie importowany ze Wschodu.

Lech Kaczyński był Polakiem w każdym calu, żył Polską i jej historią. Był osobą niezbyt praktyczną, nie uprawiał sportu, ale był wrażliwym, konsekwentnym i wnikliwym człowiekiem. Mówił raczej cicho, nie korzystał ze ściągi i nie sądziłem, że był również mówcą poruszającym tłumy, aż do momentu, kiedy mnie w czerwcu 2006 r. zaprosił do Poznania, bym wspólnie z nim wystąpił na lynku, gdzie zgromadziły się dziesiątki tysięcy osób z okazji rocznicy pierwszego większego polskiego antykomunistycznego protestu w 1956 r. (który został niemiłosiernie stłumiony i który u nas stoi poniekąd w cieniu krwawego węgierskiego powstania w Budapeszcie, do którego doszło prawie w tym samym czasie).

Na wydarzenia na świecie i w Europie Lech Kaczyński spoglądał „polskimi oczami". To ukształtowało również jego poglądy na Europę oraz na dzisiejsze metody jej przymusowego zjednoczenia. Miał trochę trudniej niż ja, ponieważ Polska jest bardziej prounijnie nastawiona niż Republika Czeska. Chciała coś od UE dostać (podobnie jak Hiszpania i Portugalia 20 lat wcześniej). My chyba nawet nie chcieliśmy niczego dostawać, ponieważ wiedzieliśmy, że to nie jest za darmo i że cena jest zbyt wysoka.

W sposobie myślenia Polaka Lecha Kaczyńskiego kluczowy był zawsze stosunek do Rosji, a w szczególności to, by już nigdy nie powtórzyły się tak mocno napiętnowane przez Rosję losy Polski. Również dlatego tak bardzo zaangażował się w pomarańczową rewolucję na Ukrainie i dlatego wspierał bardzo kontrowersyjną postać gruzińskiego prezydenta Saakaszwilego. To prawdziwa ironia losu, że jego życie zakończyło się podczas podróży do Katynia - tego tragicznego miejsca dla polskiego narodu, o którym ze mną kilkakrotnie rozmawiał. Kiedy został nakręcony wyjątkowo cenny film Wajdy o mordzie katyńskim, długo mi o nim opowiadał i osobiście wysłał mi do Pragi jedną z jego pierwszych kopii, bym mógł go obejrzeć jeszcze przed jego wejściem na ekrany.

Co w Europie nie jest popularne

Nie mogę nie wspomnieć o jego pogrzebie na krakowskim Wawelu. Było to w momencie, kiedy islandzki wulkan zablokował ruch lotniczy w Europie (albo raczej kiedy wulkan dał pretekst do wstrzymania ruchu lotniczego). Pojechałem - wraz z małżonką i kard. Duką - pociągiem do Ostrawy, a stamtąd samochodem do Krakowa. Nie umiem sobie wyobrazić, żebym tam nie przyjechał, w odróżnieniu od wielu zachodnioeuropejskich polityków, którzy wykorzystali wulkan jako politycznie poprawny powód, by nie przybyć na pogrzeb kogoś, kto nie był jednym z nich. Osobistości typu Lech Kaczyński oni w Europie nie potrzebowali. Był za bardzo sobą i miał swój własny rozum. To nie jest w Europie popularne. Na pogrzebie po raz pierwszy zobaczyłem panią premier Ukrainy Tymoszenko, ale nie rozmawialiśmy ze sobą.

Strata prezydenta Kaczyńskiego jest stratą nie tylko dla Polski, ale także dla całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej, ponieważ w tej części świata - przez ostatnie 20 lat po upadku komunizmu - był on jedyną wybitną osobistością, która mogła wpłynąć na dzieje Europy. Taką osobistością nie był ani jego sławniejszy poprzednik Lech Wałęsa (pomimo jego bezsprzecznych zasług w upadku komunizmu w Polsce), ani czeski prezydent Vaclav Havel, który zawsze grał przede wszystkim pod siebie. Kaczyń- skiemu chodziło o Polskę.

W tym miejscu chciałbym się przyznać do wątpliwości co do obecnego rozwoju postkomunistycznej Europy Srodkowo- -Wschodniej. Wobec Europy Południowo- -Wschodniej nie mam tak wyostrzonych poglądów. Problem, któiy dostrzegam, nie tkwi według mnie w „nierozliczeniu się" z komunizmem, lecz w samym pasywnym „podczepianiu się" i niezdolności do odgrywania roli godnego oraz pewnego siebie gracza w Europie, a także do zajmowania stanowisk opartych na wielkiej nauce, jaką wyciągnęliśmy z życia w komunizmie. Nie wszyscy mieli możliwość ją pobrać.

W naszej części Europy dominują dwie zupełnie odmienne tendencje:

1. bycie dobrymi uczniami Europy Zachodniej czy też jej polityków, robienie tego, co oni chcą, uginanie się, byleby nie stracić pomocy finansowej z UE (bardzo spornej zresztą), całkowita rezygnacja z własnych przekonań, ze swojej polityki;

2. wewnętrzne kłótnie, krótkowzroczne politykierstwo, niezdolność dostrzegania prawdziwych problemów, przymilanie się mediom i dostosowywanie się do kształtowanych przez nie norm, radość z burzenia, a nie z budowania, nierespektowanie ładu, standardowych mechanizmów, elementarnej etyki, poprawności zachowania itd., itp.

Republika Czeska zajmuje tu czołowe miejsce (ale to już temat na inną okazję).

Wyjątkową rolę w tym wszystkim odgrywają zawiść i nieżyczliwość, ale chyba również brak elementarnego szacunku. Chodzi zapewne o ogólniejsze zjawiska charakteiystyczne dla dzisiejszego świata, nie tylko dla Europy Środkowo-Wschodniej, choć w tym regionie to bardziej widoczne. Z pewnością przyczynił się do tego komunizm, lecz przezwyciężenie tych tendencji i wzorów zachowania nie tkwi w „rozliczeniu się" z tym totalitaryzmem, z pewnością nie tkwi też w stylu dzisiejszych, poniekąd spóźnionych bojowników z dawno nieistniejącym komunizmem, a już wcale nie w stylu bojowników z dzisiejszą Rosją.

Jak wybaczyć Rosji

Wspomniałem o Rosji. Postrzeganie tego ogromnego kraju z bardzo skomplikowaną historią jest w naszej części świata nadal bardzo niejasne i pełne rozbieżności czy też trwałej niekrytycznej niechęci ze strony wielu osób. Nie mam w zwyczaju trywializować i akceptować tej najłatwiejszej (najprzyjemniejszej) prawdy i dlatego cały czas zastanawiam się, do jakiego stopnia jest to odzwierciedlenie problemu Rosji, tego, co się obecnie w niej naprawdę dzieje, a do jakiego stopnia to nasz problem, problem naszych uprzedzeń, braku zaufania i pewności siebie. Zapewne wynika to zarówno z jednego, jak i z drugiego (autor nawiązuje do artykułu Karla Kfiża „Rosja - jaka jest i jaka nie jest", „Lidove Noviny", 29 sierpnia 2012 r.).

Mamy tysiąc powodów, by nie wybaczyć Rosji (choć ja osobiście mam na myśli raczej komunizm niż Rosję) tego, co musieliśmy ponad 40 lat przeżywać. Z powodu komunizmu ucierpiała jednak najbardziej ona sama. Dlatego nigdy nie mogłem pogodzić się z poglądami osób używającymi sformułowań typu: „Ja tak bardzo nienawidzę komunizmu, Związku Radzieckiego i Rosji, że nie czytam nawet Dostojewskiego" (to autentyczne stwierdzenie jednego z naszych polistopadowych ministrów spraw zagranicznych). Tak nie można patrzeć na świat. Po upływie pierwszej pokomunistycznej dekady miałem wrażenie, że sprawy zaczynają zmierzać w mniej więcej rozsądnym kierunku. Pamiętam jeden mecz tenisa w ramach turnieju Czech Open na praskiej Śtvanici pod koniec lat 90., kiedy publiczność nie chciała, by mecz finałowy szybko się zakończył, i dlatego zaczęła zupełnie nieoczekiwanie kibicować ewidentnie słabszemu rosyjskiemu graczowi (nie jestem pewien, ale jego przeciwnikiem był chyba Hiszpan Bruguera), a ja pomyślałem, że to dobry sygnał.

Obawiam się, że w drugiej postkomunistycznej dekadzie niestety nie nawiązano do tego. Chyba jest to związane z faktem, że w tej drugiej dekadzie Rosja zaczęła być bardziej pewna siebie i odnosiła większe sukcesy, również w sferze gospodarczej (choć w dużej mierze to zasługa wysokich cen ropy i gazu). Zaczęła też podnosić głowę i zachowywać się stosownie, jak na kraj tej wielkości przystało. Za lepszy kierunek uważałem również pewien krok naprzód wraz z nadejściem Miedwiediewa, który ma inne poglądy niż jego poprzednicy na stanowisku prezydenta (zapewne nie bez znaczenia jest tutaj jego wiek). Nie wiem jednak, czy sprawy po ostatnich wyborach nie nabrały znowu kierunku przeciwnego.

Republiki radzieckie, dziś samodzielne kraje, w okresie komunizmu cierpiały z pewnością bardziej niż my, my byliśmy przynajmniej formalnie niezależnym one nie. Nas nikt masowo nie wywoził na Syberię. Dlatego też w pełni rozumiem ich starania, by do czegoś takiego już nigdy nie doszło.

Pomimo tego nie umiem patrzeć na dzisiejszy świat w sposób czarno-biały i nie wiem, czy mogę sympatyzować z działalnością prezydentów Juszczenki czy Saakaszwilego. Chyba nie tędy droga.

Czy z Rosji można zrobić dobrze funkcjonującą demokrację, tego nie wiem. Nie może ona powstać inaczej niż oddolnie. I musi to być umożliwione odgórnie. W jaki sposób zdecentralizować i wprowadzić demokrację w ogromnej Rosji, nie wiem. Nigdy nie zapomnę, jak 20 lat temu rosyjski premier Jegor Gajdar powiedział mi: „Mogę sobie wyobrazić wygranie wyborów w dużej Moskwie (zamieszkiwanej przez tyle samo ludzi co cała Republika Czeska), nawet mi się to udało, ale nie umiem ich wygrać w całej Rosji". Po nim premierem został Wiktor Czernomyrdin i ten pewnego razu podczas mojej wizyty w Moskwie zorganizował spokojny, czterogodzinny wieczór, zabrał jednego swojego stenografa (ja byłem z dr. Weiglem) i powiedział mi: „Proszę mi powiedzieć - na podstawie pańskiej udanej transformacji pańskiego kraju - co mam w Rosji zrobić?" Starałem się, ale wiedziałem, że moje bardziej lub mniej mądre zdania niewiele dadzą. Może tego dokonać tylko „lud" z autentycznym obywatelskim poczuciem, a tego w Rosji najprawdopodobniej jeszcze nie ma. Może on powstać tylko na drodze długiej ewolucji, nie da się go „importować". Rozwiązanie tkwi w procesie politycznym, a nie w lepszych czy gorszych poglądach elity politycznej.

Brukselski komunizm

Ciekawe, dlaczego w pewnych krajowych kręgach politycznych i medialnych jestem tak mocno atakowany z powodu Rosji. W ostatnich 20 latach odwiedziłem ten kraj chyba z 10 razy, natomiast Stany Zjednoczone z pewnością sto razy. Nie jestem żadnym obrońcą Rosji, nie mogę jedynie akceptować fałszywej gry niektórych naszych spóźnionych bojowników z radzieckim komunizmem - w momencie, kiedy ten już dawno nie istnieje. Te osoby są zaślepione i z tego powodu nie dostrzegają innych dzisiejszych niebezpieczeństw. Nie dostrzegają przejawów komunizmu w brukselskich dyrektywach.

Przeszkadza im, że moglibyśmy do Rosji ponownie wywozić więcej towarów, tak jak w przeszłości. Mamy w tej kwestii niebagatelne przewagi, ale ze względu na wiele uprzedzeń ich nie wykorzystujemy. To absurd, szczególnie w kontekście długotrwałej stagnacji gospodarek Europy Zachodniej.

Rosja to wielki kraj. Kraj naszych rozmiarów musi być wobec wielkich krajów czujny. Ale nie powinien się zachowywać nierozsądnie.

Do Rzeczy (Tygodnik lisickiego), Fragment książki Vaclava Klausa „My, Evropa a svet" (2013), przeł. Mariusz Kowalczyk.

vytisknout

Jdi na začátek dokumentu